Spoglądam w Twe oczy...
Świat narodził się na nowo.
Słońce nie świeci jak dawniej,
Zmieniło się w osobę...
Na ulicach pustka z kurzem powiewa na wietrze...
Tęsknię,
Za najpiękniejszym, spełnionym snem.
Marzę, z pasją przez dnie i noce,
Byśmy przytuleni spali pod kocem.
Oddech jakby niepełny...
Płuca wciągają ciężkie powietrze przez usta,
Które ztęsknione za czerwoną różą...
Oczy... Znów powoli się chmurzą.
Ale jednak w sercu ciepło...
Zapaliły się suche liście zgromadzone w sercu...
Siwy dym odleciał w zapomnienie,
Przyjdzie znów -- ja wiem.
Ale nie przejmuję się...
Kocham nie być sam.
Dzisiaj, słonce zagrzało w me czoło zmęczone...
Mogłem pomarzyć o lataniu w chmurach
-- nie musiałem.
Mogłbym pragnąć reszty świata
-- nie chcę, nie muszę.
Uzależniłem moją duszę...
W ciemnościach świszczy coś mistycznym dźwiękiem...
Strach ogarnia me serce,
Które bije jak Zygmunta dzwon.
To wszystko te uczucia...
I wypali się kolejny, malutki płomyczek, ginąc w odmęcie...
Zamiast Posejdona, sam zaleję Hades,
Swoimi własnymi łzami.
To musi być dokonane
-- odejdzie to, co najbardziej kochane.
W niwecz puszczę papierową łódkę,
Z dnia na dzień popijając wódkę.
I ochota na jedzenie ucieknie,
I serce znów pęknie.
Ale nie będzie już szeleszczało,
Och, nie!
Zapali się z tęsknoty,
Na zawsze paląc już się.