Czerwony atrament zmienia się w ostatni list,
Śpiew rannych ptaków -- w przeraźliwy świst.
Magiczne litery spływają na papier,
Zmęczony człowiek jak pies nad kartką sapie.
Trochę płynu w sercu zostanie,
Które przecież miało być rajem,
A stało się ogrodem zamkniętym na klucz,
Strasznym, zszarzałym, bez kwiatów i drzew,
Po ziemi pulsuje tylko zastygła krew.
Nikt nie ożywi jej już.
Na laku koperty spalony naskórek,
Z dymem uleciał, wysoko pod chmurę.
Nadawca zniknął, odbiorca nie słyszy,
Wszystko zanika w bolącej ciszy.
List przeczytał tylko świecy płomień,
Szepczący słowa, grzejący dłonie
Zamarznięte, zmienione w twardy głaz.
Trochę zimna w sercu zostanie,
Które przecież miało być rajem,
A stało się smutne jak twarz.
Na papier zasiany wiosenny bez,
Spalony zapach, radości kres.
Zatruty we mnie, w mojej krwi,
Zawsze będzie mi się już śnił.
Trochę trucizny w sercu zostanie,
Które przecież miało być rajem,
A stało się jak łza wyschnięta,
Zamknięta w oku,
Zatarta na boku
Jak plama przeklęta.
Podpis zakrył kleks olbrzymi,
By przykryć światło zimnej pustyni.
Przełam strach, wysłuchaj łez
I uwolnij choć na chwilę pachnący bez.
Kosz wypełnia się starganym papierem,
By stać się popielnym zerem,
Zginąć w gorących płomieniach.
Trochę płomienia w sercu zostanie,
Które przecież miało być rajem,
A stało się resztką człowieczego rdzenia.