Nie orientuję się, czy podzbiór zbioru amatorów fotografii, do którego należę, w którym ludzie wyróżniają się tym, że pamiętają historię każdego wykonanego i prezentowanego zdjęcia jest większy od podzbioru ludzi, którzy jedynie lubią fotografować. Ja zdecydowanie pamiętam historię każdego zdjęcia, jakie kiedykolwiek ośmieliłem się komuś pokazać - orientacyjną lokalizację, pogodę, okres w życiu czy też zastosowaną technikę i późniejszą obróbkę. W krótkim, obrazkowym wpisie postaram się opowiedzieć historię zdjęcia nieszczególnego.
O godzinie 4:03 byliśmy już po umyciu zębów, szykowaliśmy drugie śniadanie do plecaka, z ładowarki wyciągnąłem zestaw zapasowych akumulatorów oraz przetarłem filtry (polaryzacyjny i R2), zapakowałem przewód synchronizacyjny do lampy błyskowej do plecaka i oznajmiłem, że jestem gotowy. Około 4:40 wyruszyliśmy czarnym pojazdem na dworzec i dalej - w Tatry. Wczesną porą jest tam zdecydowanie piękniej niż w godzinach szczytu, kiedy to na szlaku przemieszcza się przymusowo gęsiego. Czuć jeszcze rześki zapach rosy na owczych pastwiskach, świeżość wiatru. Szum strumyku wydaje się być niezmącony cywilizacją, a widok przyrody łagodzi niesmak, który pozostał po wyjściu z autobusu i usłyszeniu: "Może nocleg?", "Pokoje" i innego typu natrętne skomlenia nagabywaczy. Pogoda była wtedy dość niepewna, zmienna, tajemnicza... Aż chciało się przechadzać, zapuszczać w odległe szlaki, wędrować bez ustanku. Około południa mieliśmy już za sobą kilka szczytów oraz odpoczynek przy śniadaniu i czekoladzie. Znalazło się również smakowite ciasto. Należało wyszukać sobie jeszcze tylko miejsca na jakąś "słitaśną fotkę", bo przecież wszystkie do tej pory wykonane fotografie były po prostu - zwykłymi fotografiami. Wbrew pozorom miejsce na "słitaśną fotkę" jest bardzo istotne, należy wykluczyć z otoczenia wszystkie przeszkadzające istoty i przedmioty. Wypiętrzenie granitów było miejscem wspaniałym... W załączeniu krótki komiks, który przedstawia historię jednego zdjęcia (Fot. 1 i 2 autorstwa Rafała W.).