Dziś prawie zasnąłem na uczelni... Śmieją się ze mnie, a niech się śmieją... To dlatego, że stawiam już drugi dzień serwer na nowej dla mnie architekturze. x86_64 zapowiadał się podczas bootstrapu ciekawie, ale trochę za wolno kompilowały się gcc i glibc. No cóż, jakoś przeżyłem. Jajko -- tylko 6 minut, reboot, cyk, zonk! Świetnie -- pomyślałem -- znów trzeba będzie montować wszystkie katalogi, żeby zrekompilować kernela... z 10 razy zrekompilować... Wreszcie poradziłem sobie genkernelem, budując identyczne jądro z instalacji. Wielki minus = wielka dziura, dużo wkompilowanych badziewi. Dysk na sb600 zachowywał się bardzo dziwnie. LiveCD wykrył go jako ide legacy... i zaadresował /dev/hda... Potem zmieniał się na /dev/sr0 i nic z tym się nie dało zrobić. Teraz... jest /dev/sda. Aż strach pomyśleć, jak w połowie działania jakichś ważnych rzeczy zechce mu się zmienić imię. Do drugiej pracy też dziś poszedłem, bo modem się zwiesił. Oj, cóż ja bym dał za to hasło do modemu, które pozwala zrestartować go zdalnie, nawet gdy ten nie odpowiada na pingi... No nic, pozostaje mi tylko bieganina w te i wewte, to korki wbić, to modem zresetować... Dziś nie siedziałem na balkonie, nie, nie dlatego, że padało, ale nie chciało mi się kabli wywalać, a poza tym dziś rebootów więcej niż mam lat, wiec musiałbym się zapewne kręcić jak smród po gaciach. Dobra, kończę bezsensowny wpis, dziś w załączniku dzieciak.